Powieki to pierwszy tom wierszy Zenona Fajfera, który jednakowoż nie zrywa z dotychczasowym dorobkiem autora, pisarza znanego już i cenionego – przede wszystkim za autorską koncepcję liberatury. Tytuł nowej książki od pierwszej chwili ewokuje dwa pola refleksji – spojrzenie i czas, to, co widzialne i to, co temporalne. Czytelnicy mogą poznawać Powieki poprzez samodzielny wysiłek powolnej lektury tekstów, mogą też śledzić zakrzywienia poszczególnych wersów i wierszy na monitorze swojego komputera. Ułatwi im to wersja elektroniczna, która zawiera więcej (i mniej), niż na pierwszy rzut oka by się wydawało. Oba sposoby lektury (na odmienny sposób) ukażą nieoczywiste związki pomiędzy poszczególnymi utworami, krawędź wersu przemienią w bramę do innego wymiaru tomu, potężny poemat zwiną w kwiatowy pączek niewielkiego zaimka, pozornie neutralne słowo stanie się pełnym znaczeń linkiem. Za zwiewnymi powidokami ukaże się wreszcie wytrzymałe rusztowanie liczby przefiltrowanej przez kabalistyczną wrażliwość. Wiersze Fajfera współdzielą matematyczne zaplecze i zdolność do nieskończonego przybliżania lub oddalania skali z odkrytymi przez Mandelbrota fraktalami. Krzysztof Hoffmann
Zenon Fajfer Boeken




Gdzie jest głęboka wieża Zenona Fajfera? Jaki widok się z niej rozlega? Szukam jej w impresjach z podróży, w krzyku mew nad oceanem, na realnych i „przeczytanych” łąkach, na wzgórzu rododendronów pachnących literaturą, w weneckich olśnieniach i wielokrotnych odbiciach, w drobinach codzienności i intymności, w wędrówkach w głąb czasu wśród krajobrazów i ludzi, których już nie ma. Szukam w zajaśnieniach, w cichej szczelinie światła między jawą a snem, w bólu, tęsknocie, wzruszeniu, w nieporadnym tańcu śmierci i miłości. Słucham ciszy i melodii ptasich skrzypiec, muzyki wierszy i słów – migotliwych, ulotnych, zadziwionych sobą; słów widzialnych i niewidzialnych. Kształty, kolory, zapachy, dźwięki rozpraszają się, umykają, nie dają się schwytać ani nazwać, bo są jak „sny wypuszczone spod powiek”, bo „tu wszystko jest wbrew prawom grawitacji”, „wielkie jak księżyc obracany w palcach”. Bo są nieprzewidywalne i nieogarnione jak życie... Dokonuje się w tym tomie niezwykłe stopienie idei liberackich, poetyki emanacyjnej i tradycyjnej, tworząc zupełnie nową jakość w poezji. Zachwyca czystość i intensywność lirycznego tonu, czułość dla słowa, które pragnie bardziej bezpośredniego spotkania z czytelnikiem. Spotkania gdzieś na „rozświetlonym tarasie głębokiej wieży”. Teresa Nowak
JULIA: Chcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak bliski, Słowik to, a nie skowronek się zrywa I śpiewem przeszył trwożne ucho twoje. Co noc on śpiewa owdzie na gałązce Granatu, wierzaj mi, że to był słowik. ROMEO: Skowronek to, ów czujny herold ranku, Nie słowik; widzisz te zazdrosne smugi, Co tam na wschodzie złocą chmur krawędzie? Pochodnie nocy już się wypaliły I dzień się wspina raźnie na gór szczyty. Chcąc żyć, iść muszę lub zostając umrzeć. William Szekspir (przekład Józef Paszkowski)
Dwadzieścia jeden liter
- 94bladzijden
- 4 uur lezen